Rajska rzeka…

Tags

, , , , ,

Wczorajszy dzień okazał się … 3 sesje, w 3 różnych miejscach w ciągu jednego dnia, nie zakopaliśmy się zbytnio w piachu i kluczyki mamy! Nie najgorzej, prawda?!

Najprostszym rozwiązaniem była by sesja na plaży w Icaraizinho, która tworzy zatokę w kształcie litery C i można pływać na każdym z jej końców. My jednak, nie bardzo lubimy iść na łatwiznę i po rozmowie z sąsiadami, zdecydowaliśmy się na kolejną małą “misję” – odnaleźć poleconą prze nich, miejscówkę z płaską taflą wody, gdzieś z wiatrem w dół (około 8 km na południe).

co tu dużo mówić EDEN!

Co tu dużo mówić EDEN!

Po bardzo trzęsącej drodze przez wieś i tylko jednym wypychaniu klekota z piachu, dotarliśmy do następnej zatoki. Po kilku okrążeniach w górę i w dół po plaży, zdecydowaliśmy się rozłożyć w możliwie najbardziej osłoniętym (od wiatru) miejscu. Powodem naszego niefortunnego wyboru były rafy i sztuczne hodowle ryb z paskudnie wyglądającymi, drewnianymi kijami wystającymi z wody, ogradzającymi te farmy kto wie od czego. Więc zdecydowaliśmy się wystartować na stosunkowo płaskiej nawierzchni z dala od tych przeszkód (i z nadzieją, że rafa powstrzyma fale).

Jedynym minusem naszego nowego kawałka plaży było to, że kierunek wiatru był lekko od brzegu, co oznacza, że ​​startowanie i lądowanie, a nawet pływanie przez pierwszych 50 metrów od brzegu było trochę… niestabilne, i porywiste!

Ja od początku miałam muchy w nosie co do tej lokalizacji (co było powodem krążenia po tej zatoce), ale chłopaki (Keir & Sean) uparcie chcieli tu pływać. Więc ja zostałam, a oni mieli testować warunki. 15 minut nie minęło i byli z powrotem! Ha! Wiatr był silny, bardzo silny, fale były małe ale upierdliwie częste i musieli naprawdę mieć na uwadze farmy ryb, bo było by po kite’ach, więc to nie była to najlepsza miejscówka na świecie! Szkoda bardzo, bo jak nam powiedziano było to miejsce, gdzie się pływa w Icaraizinho. Prawdopodobnie różnicę robią przypływy i my pewnie w złym czasie trafiliśmy na tą plaże, miejsce byłoby dużo lepsze przy odpływie, ale biorąc pod uwagę kierunek wiatru “offshore”, nie byliśmy naprawdę zbyt zachwyceni tą lokalizacją aby czekać!

zawiałłłooooo.....

zawiałłłooooo…..

Wskoczyliśmy do klekota (ja musiałam się gryźć w język, aby nie powiedzieć “a nie mówiłam) i po szybkiej konsultacji z google maps, zauważyliśmy kilka zatok dalej z wiatrem ,duże ujście rzeki. Jako, że przypływ był wciąż dość wysoki, musieliśmy udać się z powrotem do wioski i przez kolejne bezdroża, aż w końcu dotarliśmy z powrotem na plażę, która okazała się jedynym dojazdem do ujścia rzeki! Teraz odpływ zabierał wodę niżej i niżej, można było zobaczyć, dość faliste i wyboiste połączenie wody słodkiej i słonej. My wiemy z naszego czasu w Ilha do Guajiru, że “wejście” rzeki / laguny do morza, jest zawsze takie, ale trochę wewnątrz szczeliny, będzie tak płasko jak tylko jest możliwe.

sesja nr 2 mistrz!

sesja nr 2 mistrz!

To miejsce nie było podobne jak ujście laguny w Ilha! Jednak było tak zjawiskowe, że czuliśmy się jak w programie przyrodniczym! Byliśmy jedyną oznaką cywilizacji, tak daleko jak oczy niosą 🙂 Zaledwie namorzyny, ptaki, wiatrem czesany, ruchomy piasek i MY. Było zajebiście! Czuliśmy się euforycznie, moje muchy w nosie zniknęły bez śladu i po kilku wiwatach i okrzykach radości, zaczęliśmy rozkładać kite’y.

DSC_0188Co do kitesurfingu… nie pływaliśmy w tak niesamowitym miejscu od Lagoinha i downwinder w Ilha. Woda była tak płaska, że bardziej być nie mogła a wiatr jak halny! Chłopaki na 9tkach i ja na mojej ukochanej 6stce (na pełynm depower). Po 20 minutach Sean i Keir spłynęli, bo zrobiło się odrobinę zbyt wietrznie i porostu wyrywało ich z wody na pełnym depower! Bosko!

Płaska jak stół

Płaska jak stół

Sean, był bardzo szczęśliwy ze spaceru w samej naturze i po prostu wyparował gonić kraby i ptaki, czy coś? Ja i Keir zostaliśmy na wodzie, dzieląc moją 6stkę, ze słońcem chylącym się do zachodu, pływaliśmy najszybciej niż kiedykolwiek życiu. To był raj!

17 godzina, zdecydowaliśmy się spakować i wrócić na główną plażę w Icaraizinho na ostatnią sesję przy złoto-czerwony zachodzie słońca. Oczywiście nie tak cudowną jak nasza tajemnicza, nowo odkryta, rajska rzeka. Jednak przyjemne latanie w czasie odpływu, co oznacza, że wiatr nie było tak porywisty.

sesja nr 3, parking - mega:) tylko przy odpływie ...eh

sesja nr 3, parking – mega:) tylko przy odpływie …eh

Wieczorem udaliśmy się do lokalnej restauracji na “all  you ca eat” Churrasco BBQ w formie bufetu. Mega wyżerka, napchaliśmy się jak prosiaczki czyli zatankowaliśmy paliwa na następne dni kitingu. Picainha nie była taka pyszna jaką delektowaliśmy się w Cumbuco, ale było smaczne i dużo, a Keir po raz pierwszy spróbował kurzych serc z grilla, których ja nawet nie widziałam wcześniej w takiej postaci i były naprawdę przepyszne:).

Keir jak zwykle pierwszy na wodzie i ostatni z wody, pasja...

Keir jak zwykle pierwszy na wodzie i ostatni z wody, pasja…

Przed kolacją, wpadliśmy na naszych francuskich przyjaciół, którzy właśnie przybyli do Icaraizinho i spacerowali po plaży przy zachodzie słońca, więc fajnie było ich zobaczyć i dowiedzieć się, jak wyglądało zakończenie sezonu w Ilha. Dowiedzieliśmy się, że nadal mają turystów, co jest bardzo pozytywną rzeczą! Plotki głosiły, że w styczniu wiatr naprawdę zaczyna przygasać w tej części Brazylii, ale z tego co wszyscy widzieliśmy, styczeń był tak samo wietrzny co grudzień i inne wietrzne miesiące sezonu.

Wietrznie sezon w Brazylii naprawdę jest najdłuższy na świecie, rozpoczyna się już w czerwcu i trwa aż do lutego. Celem właścicieli hoteli tutaj jest przyciągnięcie turystów podczas europejskiego lata. Obecnie “sezon” tak naprawdę rozpocznie się w zasadzie od października i kończy się w grudniu.
To tylko 3 miesiące. Zastanawiam się, w ciągu najbliższych kilku lat, z coraz tańszym transportem, większym numerem lotów bezpośrednich do Fortalezy i lepszym marketingiem tego kitsurfingowego wybrzeża, czy doświadczymy okres 6 miesięcznego sezonu?

Jeśli tak się stanie, Kite-Point w Brazylii byłby absolutną koniecznością. Dla inwestycji wymaganych na zakup nieruchomości tutaj i licząc się z tym, że Brazylia nie jest już tanim krajem, którym kiedyś była, czujemy, że na trzy miesiące sezonu, do prowadzenia udanego biznesu, musisz mieć alternatywne źródło dochodów dla pozostałych miesiącach poza sezonem. Marzeniem byłaby oczywiście inna lokalizacja Kite-Point na Karaibach, od stycznia do maja, w czasie tam sezonu, a następnie z powrotem do Brazylii, aby przygotować się do sezonu w czerwcu / lipcu. Ehhh… tak się jakoś rozmarzyłam… W międzyczasie będziemy jeździć, zwiedzać, pływać, a przede wszystkim szukać idealnego miejsca i budować naszą markę.

tym razem bez wypychania, biedny klekot, ale czego sie nie robi ...

tym razem bez wypychania, biedny klekot, ale czego sie nie robi …

Teraz jednak mamy zamiar pisać blog i dowiedzieć się, gdzie Kite-Point będzie kierował dalej: W cieplejszym klimacie z Karaibów, lub dalej na północ do Kanady, aby spróbować naszych sił w snow-kiting?!
Życie jest dobre, a świat jest rzeczywiście wielką zagadką, jednak wezwanie do znalezienia domu, bazy, jest powoli coraz głośniejsze i głośniejsze.

Até logo…

28 Stycznia 2015: Icarai de Amontada/ Icaraizinho

Tags

, , , , ,

W końcu! Pisząc dzisiejszego bloga, siedzimy tu, w Canto Das Agua Pousadzie, która jest piękną, nadmorską Pousadą w sercu Icaraizinho. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak szczęśliwi jesteśmy, że możemy nareszcie umieścić te ostatnie 4 dni za nami!

Widok z okna na zjawiskową plażę w Icaraizinho... tym razem Sean spisał się lepiej niż w Ilha do Guajiru z doborem zakwaterowania.

Widok z okna na zjawiskową plażę w Icaraizinho… tym razem Sean spisał się lepiej niż w Ilha do Guajiru z doborem zakwaterowania.

Ostatnia część naszego dramatu, zakończyła się wczoraj (nie jak sądziliśmy – w poniedziałek), jak w końcu dostaliśmy nowy klucz o 17stej, byliśmy tak szczęśliwi, że przegazowaliśmy silnik ile się dało i wszyscy pracownicy w Surf-Village dali nam wielkie okrzyki i oklaski, współczując szczerze naszej niedoli. Kiedy nadszedł czas, aby odjechać z parkingu… tylne koło był zablokowane??!!. Do przodu: Nic! Do tylu: Tylko poślizgu i tarcie opony. O cholera, co znowu, jakieś fatum!

Hamulce, jak zespawane – co oznaczało, że ​​nie mogliśmy ruszyć klekota w żadnym kierunku! Szybkitelefon do naszego mechanika, Francisco (facet, któremu linka od gazu się urwała w motocyklu wcześniej) który w mgnieniu oka przyjechał na już działającym motorze, aby zbadać samo zło, które nas spotyka. Odkręcił koło, młotek w ruch! Walił i walił, stukał i pukał w tarcze hamulcowe, aż w końcu zaczęły się ruszać ponownie (podobno to normalne jak się jeździ po plaży – sól skleiła tarcze na kamień). 20 minut później i 20 R$ byliśmy w drodze!

95 km jazdy do Icaraizinho przeszło jak z płatka, trwało około 1,5 godziny. 30 km po bezdrożach i bruku (moja wina jak zwykle 😛 i moje skróty na google mapach) przez lokalne małe wioski rybackie przy plaży, aż w końcu uparte skróty doprowadziły nas do “wielkiej” autostrady, która prowadzi prosto do mekki turystycznej, Jericoacoara. 20 minut 140 kilometrów na godzinę (maksymalna prędkość do wytrzymania w klekocie) i byliśmy na zjeździe do Icaraí.

Po przyjeździe (19:30) miasteczko wyglądało niesamowicie, wydawało się, że mają tu wszystkie udogodnienia potrzebne nam, aby tu zostać przez jakiś czas (z własnej woli tym razem). Kilka lokalnych restauracji, supermarkety, butiki :D, brukowane chodniki i mała, czysta plaża, zostaliśmy zauroczeni.

Podczas zarządzania naszą pierwszą pousadą i zarazem pierwszą lokalizacją Kite-Point w Ilha do Guajiru, poznaliśmy Kanadyjczyka o imieniu Sean. Można go opisać jako bardzo przyjazny, BARDZO rozmowny turysta, który podróżuje na ekstremalnie niskim budżecie, z plecakiem i całym sprzętem do kite! Nie był naszym gościem w Ilha, bo mimo jego całkiem dobrych negocjacji, nie zgodziliśmy się na cenę jaką proponował, aby zostać w naszym pensjonacie. Jedyne miejsce, zaakceptowało cenę jaką Sean chciał zapłacić, było 7 km od plaży! W każdym razie, nadal był mile widziany w naszej restauracji i dość dużo opowiadał nam o swoich wcześniejszych podróżach, filozofiach itp. Byliśmy przekonani, że już więcej nie spotkamy tego wyjątkowego człowieka (52 lata, podróżuje solo przez 6 miesięcy w roku, przebywał w Wietnamie w tym samym czasie i miejscu co my!). Aż dotarliśmy dzisiejszego wieczoru do Icaraizinho, zajrzeliśmy do jednego z sklepów i kogo widzimy? Sean’a!

Wyskoczyliśmy z auta, przywitaliśmy się, z wielkimi uśmiechami i nadal nie mogliśmy się nadziwić jaka ta Brazylia mała. Sean szybko powiedział nam, że w sumie jest tu dość drogo jeśli chodzi o zakwaterowanie (przybył dwa dni wcześniej i zrobił rozeznanie co do najlepszej lokalizacji i ceny za nocleg). Wspomniał jednak, że znalazł mały pensjonat i że musimy przyjść i sprawdzić. Teraz, po naszych bardzo kosztownych ostatnich 5 dniach byliśmy bardzo zadowoleni, że spotkaliśmy niespodziewanie króla tanich noclegów, który bardzo zadowolony , zaprowadził nas do swojego małego raju! Ja wskoczyłam na tylne siedzenie w klekocie, zawalone latawcami i deskami, aby Sean mógł pilotować Keira jak dojechać do Pousady na plaży. Szybko wynegocjowaliśmy naprawdę dobrą cenę (110 R$) za nasz pokój (z widokiem na morze) i poszliśmy na kolację.

Trzeba przyznać, że podczas podróży w kraju takim jak Brazylia, jest to naprawdę bardzo miłe uczucie euforii zderzyć się ze znajomą twarzą ,niespodziewanie po drodze. Gdy zwiedzaliśmy Wietnam od Południa na Północ, wpadaliśmy na znajome twarze co 2 lub 3 dni, że po jakimś czasie stało się to niezręcznie! (Ta trasa była tak popularna i każdy w zasadzie robił tę samą wycieczkę). Jednak tutaj, w północno-wschodniej Brazylii, jesteśmy bardzo na uboczu, zwłaszcza w tym czasie po sezonie, więc muszę powiedzieć, że było miło zobaczyć starego wygę Sean’a!

Kolacja, w już sprawdzonej wcześniej przez Sean’a lokalnej restauracji, dobra i tania 20 R$ od osoby.

Tak właśnie, zjedliśmy śniadanie na samej plaży, z pełnymi brzuchami ale wciąż “głodni” Izaraizihnowskiego kitesurfingu! Odwiedziliśmy pensjonat obok, Casa Zulu aby dowiedzieć się gdzie warto pływać. Zapytałam, czy można w okolicy znaleźć, jakąś lagunę lub miejsce gdzie fale są nie za duże, jako że moje kolana zaczęły odmawiać posłuszeństwa po tylu dniach kitingu na otwartym morzu. Młody Francuz (właściciel) był bardzo pomocny i powiedział nam o miejscu, zaledwie kilka km. od hotelu, które trzeba zobaczyć i podobno możemy dojechać tam po plaży naszym Golfem !

Śniadanko z morską bryzą... zawsze mogło by być gorzej :P ...

Śniadanko z morską bryzą… zawsze mogło by być gorzej 😛 …

Tak więc mamy zamiar podjąć wyzwanie i po raz kolejny jechać po plaży do kolejnego miejsca oddalonego od miasta kilka kilometrów, a co! Jednak, Keir obiecał, że zostawi klucze w bezpiecznym miejscu, tym razem!

Jak rower pojedzie to i golf musi :P

Jak rower pojedzie to i golf musi 😛

Dostaliśmy również wiadomość od naszych znajomych z Ilha do Guajiru (jeden z nich jest pro riderem dla Fone w Hiszpanii), że wybierają się dzisiaj po południu do Icaraizinho, więc nie możemy się doczekać, aby napić  się z nimi wieczorem Caipi lub dwie i pożalić się jakie to spotkały nas niedole.

Recenzja z Icaraizinho już wkrótce. Jest to 22 węzły, płonące słońce, więc mamy teraz wodę do zaliczenia.

Até logo ( do później)!

26 Stycznia: Guajiru 5 dni i 4 noce!

Tags

, , , ,

W niedzielę, jak na Brazylię przystało, wszystko zamknięte, jak za starej dobrej komuny :P. Oznaczało to dla nas kolejny dzień w Surf-Village, Guajiru.

Surf-Village to miłe miejsce na spokojne, rodzinne wakacje. 3 baseny czyni go idealnym miejscem dla kiterów z dziećmi. Jeden z nich ma nawet 25 metrów długości. Jest tu również pełnowymiarowa trampolina i można ćwiczyć fiflaki i inne wygibasy 🙂 Komfortowe pokoje z A/C, telewizory i moja  ulubiona – dobrej jakości pościel (mięciutka, biała i pachnąca). Dobre miejsce spotkań, Keira ulubionym jest miliard hamaków, porozrzucanych wokół dużego terenu posesji! Jeden przed każdym pokojem, a także wiele więcej zawieszonych na ogrodowych palmach.

O nos?! Trzeba Dbać :P

O nos?! Trzeba Dbać 😛

Dla nas jednak, (pary podróżującej z przekonaniem im taniej tym lepiej!) miejsce to, było odrobinę za drogie, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie było usytuowane na samej plaży, a jeśli chcesz się dostać do Lagoinha Lagoon, to było dobre 20 minut jazdy wzdłuż plaży. Jednak, jak wspomnieliśmy, dla rodziny lub członków grupy, którym nie zależy na kitsurfingiu na płaskiej lagunie, a nawet dużej grupy kiterów, to miejsce jest idealne.

Warunki tu w Guajiru są dobre, jeśli lubisz fale. Jednak ciężko nam było skupić się na pozytywnych aspektach, skoro “utknęliśmy” bez samochodu i bardzo chcieliśmy pływać na naszej pamiętnej lagunie, a jedynym sposobem dojechania do niej było wynająć beach buggy za 150 R$ (50 EURO) tam i z powrotem. Dla nas, w tej sytuacji to było o wiele za drogo, biorąc pod uwagę fakt ze placimy za samochód którym nie możemy się poruszać, już nie wspominając o kaucji za zapasowy klucz. Prawdopodobnie w sezonie, kiedy jest tu więcej turystów, można rozłożyć te koszty na 4 pasażerów, jednak po sezonie ciężko było kogokolwiek znaleźć.
Więc postanowiliśmy, z naszego wrodzonego sknerstwa, pływać na otwartym morzu. Hotel jest położony jakieś 100 metrów od plaży, napompowaliśmy latawce w szkole hotelu REDE, sporo droższego od Surf Village, ale z dość przyjazna i otwartą atmosferą. W czasie odpływu było kilka skał, wystających z wody w tym miejscu, wiec lokalny instruktor poinstruował nas aby wystartować jakieś 50 metrów z wiatrem w dół, gdzie woda była mniej falista i bezpieczniejsza.

Plaża w Guajiru

Plaża w Guajiru

Mieliśmy kilka fajnych sesji na wodzie, przy narastającym przypływie a wraz z nim fali. Można było się fajnie pobawić na rampach tworzonych przez te “bałwany morskie” i wykorzystać je do wybijania się wyżej i wyżej w powietrze! Nie polecamy jednak pływania tu przy odpływie, szczególnie w miejscu gdzie wystają skały! My oczywiście musieliśmy wypróbować to na własnej skórze i jedyne z czym można tą sesje porównać, to wirówka. Nasze nogi i kolana naprawdę dostały niezły wycisk, ze względu na zdezorientowane i agresywne fale próbujące dowiedzieć, w która stronę zmierzają i dokąd płyną…

Keir ... ehhh... jak dziecko w  Disneylandzie...

Keir … ehhh… jak dziecko w Disneylandzie…

Interesującą atrakcją pływania w Guajiru, było 4 lub 5 żółwi, które widzieliśmy dryfowały po prostu na falach. Klasycznie nieśmiałe, te starożytne stworzenia, widząc nas płynących w ich kierunku, momentalnie brały nura w głąb morza. To był pierwszy raz, kiedy widzieliśmy oznaki życia morskiego, od kiedy zaczęliśmy naszą wyprawę. Przypuszczam, że to ze względu na skały / rafy, które dostarczają dość dużo pożywienia dla tych podwodnych dinozaurów …

Będzie wipeout :D

Będzie wipeout 😀

Guajiru nocą, nie ma zbyt wiele do powiedzenia o sobie ( jesteśmy tu po sezonie, wiec nie jesteśmy w stanie określić, jak to wygląda kiedy hotele są pełne turystów). Zauważyliśmy jednak, że jest bardzo przyjazna wioska, dotyczy to zarówno miejscowych dzieci, kupców, rybaków, “beachboys” jak i psów. Wszyscy wokół byli uśmiechnięci, przyjaźni, pomocni i wyglądali na bardzo szczęśliwych. Z uśmiechem na ustach machali, mówili cześć, czy obwąchiwali, merdając ogonem:).

Oprócz 4 lub 5 Pousad, Guajiru oferuje również kilka małych lokalnych restauracji, w których przyjemnie( i tanio 20 R$ od osoby) można było zjeść. Keir zamówił langustę, i okazała się najlepszym posiłkiem z owoców morza jaki do tej pory jadł w Brazylii. Naprawdę świeże i smaczne! Ja jak zwykle zamówiłam wołowinkę, pyszna kolacja za jedyne 50 R$, jak na Brazylię to bardzo tanio!

Jutro, po 4 nocach i 5 dniach o 17 będziemy wreszcie mogli kontynuować naszą podróż!

WOOHOOOOOOOOOO !!!!!

Po wielu połączeniach telefonicznych do wypożyczalni samochodów i kilku atakach serca Keira, uzgodniliśmy z wypożyczalnią, że mamy wysłać kierowcę z Guajiru, aby odebrał zapasowy kluczyk i przywiózł go do Guajiru ( My przecież jesteśmy na “wakacjach”, i nie będziemy jeździć tam i z powrotem, jak możemy iść na kite). Koszt takiej przyjemność będzie około 1,000R $, ałć! ( z naszą obecnością przy odbiorze klucza, czy bez)! . Dość bolesne, biorąc pod uwagę, że nasz dzienny budżet na zakwaterowanie to 100 R$. Kolejna lekcja od życia, jednak dzięki niej nawiązaliśmy dobry kontakt z właścicielem Surf Village, Dariuszem Marchewką, który był bardzo pomocny w kontaktowaniu się z tą koszmarnie niepomocną wypożyczalnią. Bez niego pewnie zajęło by to dwa razy tyle, abyśmy mogli dalej kontynuować naszą podróż!

Jak mówiliśmy, Guajiru dla tych, którzy lubią fale

Jak mówiliśmy, Guajiru dla tych, którzy lubią fale

Naprawdę nie możemy się doczekać, aby już jutro ruszać w drogę i odwiedzić bardzo polecane miasteczko o nazwie Icarai De Amontada/ Icaraizhnio.

Podsumowując, gdybyśmy zadecydowali się powrócić na zjawiskową lagunę, prawdopodobnie wolelibyśmy szukać zakwaterowania w mieście Lagoinha, ze względu na znacznie bliższą odległości do laguny. Słyszeliśmy, że jest to miejsce tętniące życiem i w ciągu dnia jest przepełnione brazylijskimi turystami ( co podobno może być uciążliwe w pewnych momentach, ponieważ jak by to nazwać, hmmm. Brazylijczycy są dość energiczną nacja, i wytwarzają duuużo hałasu). Jednak warto było by to sprawdzić, w każdym razie, przynajmniej na kilka dni!

Keir chce ukraść koledze latawiec..

Keir chce ukraść koledze latawiec..

Godzina dwudziesta pierwsza tutaj, czas do spania (piszę, prawie już kimając w hamaku)

Boa Noite Amigos!

24 Stycznia 2015: Wzloty i upadki

Tags

, , , ,

O tak, kolejny dobry dzień przed nami. Obudziliśmy się bardzo optymistycznie wiedząc, że ślusarz przyjeżdża o 10 rano, lecimy na lagunę i będziemy mieli dorobiony nowy, lśniący kluczyk do golfa.

Nic z tych rzeczy! Po śniadaniu mistrzów tutaj w Surf-Village, (najlepsza jajecznica na szynce jaką jedliśmy do tej pory w Brazylii) spakowaliśmy sprzęt ( bo jak już uporamy się z autem, wciśniemy jeszcze sesyjkę na lagunie) oczekując na przyjazd ślusarza.

Godziny mijały, a po ślusarzu słuch zaginął , nie pojawił się o umówionej godzinie, nie odbierał telefonów i nikt w małej wiosce nie widział go cały dzień. Nadeszło południe i dopiero powoli sprawy zaczynały nabierać tempa ( co w zasadzie nikogo nie powinno dziwić w Brazylii). Ślusarz został spisany na straty, ale w porze lunchu, pojawił się inny mechanik, który stwierdził, że bez większego wysiłku “włamie” się i odpali naszego klekota (jedyne narzędzia jakie miał przy sobie to 2 śrubokręty i kombinerki, hmmm?). Plan był następujący: Keir jedzie z niepozornie wyglądającym mechanikiem na lagunę, na jego motocyklu. Otwierają auto, łączą kilka kabelków, odpalają gada, przywożą go to Hotelu ( Darek właściciel, bardziej się martwił o to, że zastaniemy samochód bez, kół, bez lusterek itp., niż o siłę żywiołu przypływu, dlatego postanowiliśmy zabrać go z laguny jak najszybciej) i wtedy będziemy szukać zaginionego ślusarza.

Jadą, pełni entuzjazmu i gotowi 🙂 !, Daleko nie zajechali, bo jedynie 5 metrów i co? Linka od gazu w motocyklu urwała się, tuż przed wyjazdem z parkingu hotelowego. Nie wierzę! Jednak nie zbiło nas to z tropu, wszyscy biliśmy nadal w dobrym nastroju i pełni entuzjazmu, mimo kłód rzucanych nam przez los pod nogi.

Po kilku telefonach inny mechanik dojechał do hotelu, na ironię, przybył on w identycznym czerwonym klekocie jak nasz, utknięty na lagunie. Teraz wszystko znowu zaczynało nabierać sensu. Mamy się czym dostać na lagunę, wystarczy włamać się do auta, może nawet uda się otworzyć je kluczykiem od tego drugiego golfa, uruchomić dziada i dojechać do parkingu Surf Village, na którym nie ma przypływów.

Tu wlaśnie utknął nasz golf

Tu właśnie utknął nasz golf

Oczywiście, klucz nie działa, mechanicy nie zdołali otworzyć żadnych drzwi, więc zdecydowaliśmy wybić jedną małą szybę w tylnych drzwiach samochodu. Jesteśmy w domu! Teraz wystarczy go tylko odpalić. Dwie godziny później, po przecięciu każdego możliwego kabelka i skręceniu go z innym, nasi mechanicy, nie byli również w stanie odpalić klekota. Musieliśmy wiec “zaatakować” z innej strony. Muszę dodać, że mechanicy wiedzieli, co robią. Podłączali odpowiednie przewody i odpalali silnik, jednak natychmiast sam się gasił z powodu jakiegoś dzisiejszego systemu anty włamującego, który musiał być jedyną luksusową opcją zainstalowaną w tym tak “gołym” golfie. Co za pech! Oczywiście, ci chłopcy doskonale wiedzą, jak odpalić starego żuka lub Ładę 4 × 4 z lat 90, niestety,nikt ich nie nauczył, jak włamać się do nowoczesnego samochodu. Takie jest życie, nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Jedyne wyjście teraz, aby wykorzystać mechanika z Golfem, aby zholował naszego klekota do hotelu. Drogę wzdłuż plaży przecinało kilka rzeczek uchodzących do morza, to może być ciekawe… Więc skoro ta opcja nie była brana pod uwagę przed wyjazdem musimy znaleźć linkę. Krótki sparciały sznurek musiał wystarczyć. Nie muszę dodawać, że co chwilę się urywał, a zaledwie po kilkaset metrach wzdłuż plaży ( a do pokonania mieliśmy 12 km), utknęliśmy w piasku! Więc teraz mieliśmy dwa samochody w głębokim piasku, przy samej wodzie, gdzie w tym miejscu przypływ właśnie się zaczynał. Na pewno zmyje oba samochody.

W klekocie w drodze do hotelu... niezbyt wyraziste miny...

W klekocie w drodze do hotelu… niezbyt wyraziste miny…

Na szczęście dla nas, beach buggy zatrzymał i wyciągnął oba pojazdy. Wiec byliśmy na trasie ponownie. Długo nie trzeba było czekać, gdy po raz kolejny utknęliśmy w głębokim piasku … I jak by tego było mało, to teraz jego silnik nie chce odpalić, bo akumulator jakimś cudem zdechł w jego samochodzie. Keir zrezygnowany zapytał w swoim możliwie najlepszym brazylijskim akcencie, “Alternator?” I facet odpowiedział: “Nao Bom Amigo” (No dobra kolego) … Super !!!

Więc znowu, w środku tej niekończącej się plaży, fala szybko się wzbiera, 2 samochody całkowicie bezużyteczne. Kolejny nieudolny plan, to zamienić szybko akumulatory. 10 minut później, z triumfalnym okrzykiem zwycięstwa po usłyszeniu “Bruuum, Bruuum” znowu byliśmy mobilni. Tym razem, jednak mechanik zdołał przekonać bardzo przyjaznego kierowcę beach buggy (który zawrócił z pomocą, jak zobaczył, że znowu utknęliśmy), aby to on przejął pałeczkę w holowaniu, a golf mechanika będzie “osłaniał” tyły. Konwojem do domu na czele z beach buggy ze zmęczonymi kiterami, jak by nie można było tak od razu 😛

droga do raju???

Droga do raju???

Tylko po jednym urwaniu się sznurka i byliśmy w domu bezpiecznie, zaledwie 5 godzin po planowanej szybkiej, maksymalnie pół godzinnej akcji…

Jak, by tego wszystkiego jeszcze było mało, właśnie się okazało, ze ten ślusarz to chyba nam się przyśnił, nikt nie może go znaleźć. Jedynym wyjściem teraz, będzie wycieczka do Fortalezy jedyne 150 km, aby odebrać duplikat kluczyka za jedyne 900 R$ ( około 300 Euro). Najszybciej w poniedziałek, bo przecież jutro jest niedziela i w Brazylii wszystko jest zamknięte.

Kite-Point wskazówka nr 4. NIGDY, prze nigdy! Nie wychodź na wodę z kluczykiem samochodowym, zwłaszcza w Brazylii, na lagunie, która jest dostępna tylko drogą morską, lotniczą i pojazdem dostosowanym do nawierzchni plaży jedynie podczas odpływu!

wydmy które prowadzą do laguny

Wydmy które prowadzą do laguny

Niestety dla nas, nie udało nam się wcisnąć nawet krótkiej sesji na kite, po prostu za dużo stresu, ale o dziwo tego wieczoru humory nam ciągle dopisywały, po raz kolejny mogliśmy się wylegiwać na hamakach w zaciszu Surf Village & planować nasz jutrzejszy dzień. Otwarte morze, podziwianie zachodu słońca z zimnym piwkiem, skoro i tak nic jutro nie zdziałamy, równie dobrze możemy się wyluzować i nabrać energii na kolejny (pewnie pełny przeszkód) dzień.

hotel_photo_01

Surf Village i naliczyliśmy 36 hamaków

Doszliśmy do wniosku, gdyby takie sytuacje się nie zdarzały, to na pewno było by łatwiej. Ale skoro już się zdarzają, to ludzie jakich poznajemy po drodze i doświadczenia jakie nabywamy są bezcenne. I za kilka lat będziemy boki zrywać z własnej głupoty i nieudolności, a wspomnienia z tej wyprawy będą na pewno bardziej wyraziste i niezapomniane.

Pomyślnych wiatrów…

23 Stycznia: Raz na wozie, raz pod wozem !

Tags

, , , ,

O dziwo, oboje obudziliśmy się dziś z “czystymi” głowami, po miłym wieczorze w restauracji o nazwie “Bambo”. Mieliśmy wspaniały posiłek, kilka piw, a jako, że to całkiem normalne, po całym dniu na wodzie, byliśmy już utuleni do snu przed 22:30.

Podziękowaliśmy pięknie Piotrowi, za jego niebywałą gościnność, pożegnaliśmy Hotel Ventos i wyruszyliśmy w drogę, następny przystanek – mała miejscowość  na wybrzeżu, zwana Lagoinha. Przyjechaliśmy! W miasteczku było dość dużo zaparkowanych wzdłuż plaży autobusów, wiec domyśliliśmy się, że to musi być ulubione miejsce na wypoczynek dla Brazylijczyków.

Lagoinha, widok z wydmy

Lagoinha, widok z wydmy

Niezrażeni faktem, że nie było żadnych latawców na wodzie, wspierając się naszymi starymi, “dobrymi” i ulubionymi mapami google, które pokazywały małą lagunę kilka kilometrów na północ, zdecydowaliśmy JEDZIEMY! Jesteśmy tu na misji poszukiwawczej, więc musimy spróbować uzyskać dostęp do tej laguny! Mimo, że dobrze wiedzieliśmy co nas czeka.

Widok z wydmy nr 2 kierunek laguna "bez dna"!

Widok z wydmy nr 2 kierunek laguna “bez dna”!

Poprzez czesane wiatrem wydmy (biedny golf), plaże i bardzo grząskie, wąskie pagórki dojechaliśmy do ślepego zaułka, dla naszego pojazdu, nie było szans przejazdu po stromej hałdzie osuwającego się piachu. Wysiedliśmy z naszego rozklekotanego wehikułu i zostaliśmy przywitani przez piękny obraz otwartej nie kończącej się plaży, panoramę miasteczka, a w oddali była i ONA odbijająca blask słońca, laguna, a na niej unosiły się latawce! Tylko jak tam się dostać?! Stwierdziliśmy, że jedyna drga jest przez plaże, które szczerze mówiąc wyglądały jak autostrada dla dune buggisów, przemykały do laguny jeden za drugim, jakieś 20 metrów pod nami, my jak zwykle zawierzając mapom google utknęliśmy wysoko na wydmie…

normalnie autostrada

normalnie autostrada

Z powrotem, w górę, w dół, w prawo, w lewo, aż w końcu dojechaliśmy do plaży. Od razy wiedzieliśmy, że zmierzamy w dobrym kierunku, ponieważ liczba buggisów czekających na turystów przy wjeździe na plaże, mówiła sama za siebie. Keir zapytał jednego z kierowców, czy jest możliwe przejechanie tego odcinka naszym małym samochodzikiem. Mężczyzna odpowiedział, bardzo kapryśnie, “hmmm może, myślę, że może tak!”

A co tam, jedziemy! Off road, żadna nowość! W końcu dotarliśmy po wydmach, do plaży. Na nasze szczęście właśnie zaczynał się odpływ, wiec piasek bliżej wody był stosunkowo twardy i mogliśmy “płynnie” (dosłownie) przejechać przez ostatnie kilka kilometrów do laguny.

Po przyjeździe na miejsce, mogliśmy nacieszyć oko dość pokaźnym słonowodnym jeziorem. Nawierzchnia wody była tak samo plaska jak w sadzawkach  w Cumbuco. Ale ta laguna wyglądała niesamowicie, krystaliczna woda, przestronna, z urokliwą palmową oazą na przeciwnym, dalekim brzegu, otaczającą wolno stojący domek na wzgórzu,bajka! Zaledwie kilka latawców na wodzie i zero cywilizacji nad laguną, za wyjątkiem malej chatki stojącej przy brzegu laguny, która dawała trochę cienia. Tam udaliśmy się zaparkować.

Zakochałam się!

Zakochałam się!

A miało być tak pięknie…Katastrofa tuż przed samym parkingiem, jakieś 20 metrów – ugrzęźliśmy “po pachy” w piachu, ani do przodu lub do tyłu. Na szczęście, bardzo przyjazny instruktor Brazylijczyk przybiegł nam na pomóc i szybko udało nam się wypchnąć małego klekota! Uff, zaparkowaliśmy ładnie i od razu można było tutaj odczuć bardzo przyjazną atmosferę.

W czasie rozkładania sprzęt, zagadaliśmy się z grupką Niemców, którzy właśnie jeden po drugim schodzili z wody. Okazało się, że od sześciu lat regularnie przyjeżdżają do Brazylii. W tym roku, jednak wynajęli 4 × 4 w Fortalezie i postanowili “lecieć z wiatrem”, aż do Jericoacoara (około 300 km), jeden z nich zawsze podążał powoli po plaży, a pozostałych 3 z wiatrem w wzdłuż wybrzeża… Podobno, jak do tej pory nie przejechali jeszcze nawet kilometra poza plażą, mega! Brzmi jak wymarzona wyprawa, jeśli lubisz downwinders: Zdecydowanie coś, co Kite-Punkt będzie oferować w przyszłym sezonie, teraz odkrywamy wszystkie z tych magicznych miejsc.

Kiting w Lagoinha lagunie jest cholernie niesamowity! Deska sunie jak po maśle, silne wiatry, woda do pasa i niesamowite otoczenie – piękne wydmy po 3 stronach laguny. Co za miejsce! Mi udało się największy skok w życiu, i ćwiczyłam lądowania skoków “toeside”! Keir uczył się Ralies i jest bardzo blisko dokonania tego tak trudnego triku, podsumowując świetne warunki, miła atmosfera i przede wszystkim duuużo miejsca!. Wygląda na to, że spędzimy tu trochę więcej czasu, odkryliśmy właśnie małą perełkę wybrzeża i dobrze by było rozejrzeć się za cenami terenów w około.

woooohoooo, coraz wyżej i wyżej

woooohoooo, coraz wyżej i wyżej

Miejsce było tak zjawiskowe, że Keir zdecydował zrobić krótka przerwę w lataniu i porobić zdjęcią (co jest niebywałe). W połowie sesji  Keir zauważył super fajny mini beach buggi, z zamontowanymi na dachu deskami freestyle’owymi, parkujący na lagunie, z parą młodych super trendi kiterów.

Ja od razu rozpoznałam, naszą pro riderkę Nobile Kasię Lange i jej chłopaka Przemka, który też jest mega zaawansowanym kiterem, wiec od razu poszłam się przywitać. Brazylia niby jest taka duża, a na każdym kroku spotykamy kogoś albo znajomego, albo bardzo pomocnego rodaka 🙂 Nic dodać nic ując, piękna laguna, piękne otoczenia, najlepsi europejscy/światowi zawodnicy (bardzo otwarci i przyjaźni) pływający ramię w ramię z tobą, wow!

Kilka trików później, pytam się Keira, gdzie są kluczyki od samochodu, gdyż odpływ się kończy i niedługo będzie czas się zbierać. Ja bezmyślnie wcześniej poszłam pływać z nimi zawieszonymi na sznurku od mojego bikini, wiec oddałam je “bezpiecznie” Keirowi jak tylko się zorientowałam, przeżywając prawie wylew euforii- jakie szczęście, że zauważyłam. Keir długo się nie zastanawiając, nonszalancko umieścić je w kieszeni szortów plażowych i … po prostu o nich zapomniał. 4 duże skoki, wiele back rolls, kilkukrotne zawracanie, kilka upadków i dwadzieścia minut później, Keir wrócił na brzeg, aby odpowiedzieć mi na powyższe pytanie.

Keir zaraz odkryje, że zgubił klucze

Keir zaraz odkryje, że zgubił klucze

Krótko mówiąc, kluczyki utopiły się gdzieś w lagunie! Więc jesteśmy, w szczerym polu (5 minut jazdy samochodem przez wydmy i 10 minut jazdy w dół pustej plaży), z naszym klekocącym trochę golfem, zaparkowanym na płaskiej części pływowej laguny podczas odpływu (pod którym były wszędzie gdzie nie spojrzeć , wodorosty z poprzedniego przypływu), spragnieni, coraz bardziej przypaleni przez słońce, gotowi do wyjazdu i znalezienia miejsca do spania, ale BEZ KLUCZYKA DO SAMOCHODU.

Temperamenty nasze, były trzymane na krótkiej wodzy, podczas tego niefortunnego zdarzenia, żeby nie nazwać go po imieniu – idiotycznej bezmyślności. Kasia Lange i jej Przemek, widząc nas, naiwnie przeczesujących brzeg laguny, oboje zjechali z wody, aby nam pomóc. (Czuliśmy się dość niezręcznie na tym etapie, ponieważ mieliśmy wrażnie, że prze nas  musieli przerwać swój trening i pomagać w zasadzie nieznajomym amatorom.). Po długich poszukiwaniach (w pewnym momencie było około 7 osób pomagających Keirowi “przeczesywać” lagunę w poszukiwaniu błyszczącego klucza) zdecydowaliśmy, że klucz już jest tylko pokarmem dla ryb i nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić.

Po wielu telefonach i po wielu debatach, co zrobić (Keir pojedzie rano do Fortaleza, do wypożyczalni samochodów; spać w samochodzie i rano kupić maskę i rurkę i nurkować do skutku; holować samochód z powrotem do miasta Lagoinha; nawet spływ w dół z Przemkiem jako przewodnikiem, a Kasia zabrała by w mini beach buggy cały nasz dobytek etc etc), zdecydowaliśmy się w końcu. Zostawić samochód tam gdzie to było, zabieramy wszystkie wartościowe rzeczy i jedziemy zameldować się gdzieś na nocleg. W tej chwili po rozmowie z lokalnymi instruktorami wiedzieliśmy, że samochód przy przypływie będzie tu gdzie stoi bezpieczny, a woda, co najwyżej zaleje mu tylko koła, a nie, jak myśleliśmy zmyje go w głąb morza!

Na szczęście udało nam się znaleźć uprzejmych kiterów, którzy zgodzili się zabrać nas (poszkodowanych przez własną głupotę) i nasz majdan( 80-cio litrowy plecak i cały sprzęt), za jedyne 30 R$ (normalna cena za ten odcinek to 150 R$. Jechali w tym samym kierunku, w którym my zmierzaliśmy- do Guajiru, gdzie znajduje się hotel Surf Village, a właścicielem jest też Polak.

Skoro wypożyczalnia samochodów nie kwapiła się do dostarczenia duplikatu klucza i jedyne wyjście, jakie zaproponowali na chwilę obecną, to, że przyślą nam ślusarza z Fortalezy na nasz rachunek (ok 1500 R$, który dorobi klucz na miejscu). My zdecydowaliśmy znaleźć tańsze rozwiązanie. Uprzejma pani recepcjonistka, zadzwoniła do miejscowego mechanika i ślusarza, który przyjechał do Surf Village, aby dowiedzieć się więcej detali, rodzaj klucza, rocznik auta itp., umówiliśmy się z nim spotkać o 10 jutro rano i pojechać ocenić ile to będzie kosztowało(od 50 do 500 reali w zależności jaki to był klucz). Co za ulga, wszystko wygląda obiecująco.

Kasia & Przemek po chwili również dojechali do pousady (która na marginesie, jest super, więcej o tym miejscu jutro), ponieważ są dobrymi przyjaciółmi z właścicielem Dariuszem Marchewką, wiec często tu wpadają w czasie wolnym( normalnie stacjonują w Cumbuco)! Rozmawialiśmy dla rozluźnienia emocji o podróżach kite, kilku wspólnych znajomych, okazali się mega fajną para. Prowadzą szkółkę kitesufringową w Polsce na Helu, a po sezonie europejskim w Brazylii w Cumbuco – Kite Crew. Organizują obozy dla osób chcących doskonalić swoje umiejętności jak i dla początkujących,  w ciepłej wodzie, w egzotycznych krajach i pod okiem PRO ridersów. Super pomysł, działają już ponad 6 lat, wiec mamy nadzieję, że dalej będą robić to, co robią, jako że są wspaniałymi ambasadorami swojego zawodu. I na pewno na samym szczycie w Kitesurfingu. Przyjaźni, skromni, rozmowni i interesujący ludzie, Kite-Point poleca.

Po kolacji, w końcu był czas powylegiwać się na hotelowych hamakach. Jest tu bardzo cicho poza sezonem, więc w zasadzie mamy cały hotel i 3 baseny dla siebie 🙂 …

Bądźcie w gotowości, aby dowiedzieć się, jak nasz samochód i kite przygody ułożą się jutro.

Boa Noite!

22 Stycznia 2015: Rachunek prawdopodobieństwa Taiba i Paracuru

Tags

, , , , , ,

Wczoraj, po opuszczeniu Cumbuco, spędzamy większość reszty popołudnia na jeździe z miejsca na miejsce. Najpierw udaliśmy się do Taiba, 40 km wzdłuż wybrzeża od Cumbuco. Po przyjeździe, wydawało się, że w mieście nie ma żywej duszy, normalnie miasto widmo! Wszystko było zamknięte, wszędzie gdzie nie spojrzeć tabliczki “NA SPRZEDAŻ” i naprawdę nic się nie działo. Pojechaliśmy na plażę i widzieliśmy AŻ! jednego samotnego kitesurfera, wyglądało na to, że nieźle się bawi na dość pokaźnych falach. Nadszedł czas na obiad, wiec znaleźliśmy małą, przytulną restaurację na samej plaży, w małej zatoczce, w której niestety nie wiało. Jednak dla grupki lokalnych surferów, śmigających po falach, wiatr czy też go brak, nie robił im różnicy, a my mieliśmy interesujący widok.

Taiba to mała wioska, a w zasadzie jedna długa ulica wzdłuż plaży. Zapewne w sezonie jest to urocze miejsce, klimat jest tu zdecydowanie inny, bardziej adriatycki/ śródziemnomorski, brukowane uliczki, urocze budynki, mnóstwo małych restauracji, niestety dla nas większość było zamknięte, ale takie są uroki podróżowania po oficjalnym sezonie.

Czas odnaleźć lagunę Taiby! Używając tylko mapy google, udało nam się znaleźć czerwoną zakurzoną drogę, a w zasadzie bezdroże, która według mojego telefonu zmierzała w kierunku dziwnego “tworu” na mapie, mieliśmy nadzieję, że to właśnie nasza laguna! W połowie drogi, po jakichś 15 minutach obijania się w naszym golfie od dziury do dziury (tzw. brazylijski masaż trzęsąco-skaczący), zaczynaliśmy się zastanawiać czy ta droga doprowadzi nas gdziekolwiek, w szczególności, że dziury były coraz większe, piasek coraz bardziej grząski, golf wydawało się, że gubi już pojedyncze śruby, a droga sama w sobie dawno skończyła się już na mojej mapie!

Jak na prawdziwych turystów przystało, Keir postanowił po prostu zatrzymać samochód, bez sprawdzenia w lusterku (bo po co na bezdrożu) i ocenić nasze obecne położenie. Okazało się, że podążał za nami beach buggy, który prawie zagarażował w naszym bagażniku. Keir pobiegł szybko do zaskoczonego tak samo jak my i nieco sfrustrowany kierowcy, aby przeprosić za niefortunne hamowanie i dowiedzieć się gdzie my do cholery jesteśmy.

Facet okazał się bardzo przyjazny i od razu zaproponował, że pokaże nam drogę do laguny, bo właśnie tam jedzie( czyli jednak nie zgubiliśmy się 🙂 ). W tym momencie poczuliśmy ulgę, że nasz brazylijski masaż nie poszedł na marne. Keir zapytał go od tak, “Czy nie jesteś przypadkiem z Polski?” (nawet ja nie rozpoznałam akcentu, nie wierzę!) . Gość powiedział, że tak, a następnie “Dzień Dobry” no i już rozmowa toczyła się po polsku, poważnie! Jakie są szanse zgubić się na bezdrożach w Brazylii i spotkać przyjazną POLSKĄ duszę!

Słyszeliśmy same pozytywy o Taibskiej lagunie, ale znowu byliśmy trochę rozczarowani jak dojechaliśmy do celu! Zalew był rzeczywiście bardzo mały. Woda co prawda była płaska, tak jak lubimy, jednak sama laguna nie większa w rzeczywistości niż kaczy staw. Piotr, nasz nowy polski przyjaciel wyjaśnił, że nie było porządnej pory deszczowej w ciągu ostatnich 3 lat, co jest prawdopodobnie powodem deficytu wody w tych wszystkich słodko wodnych lagunach… Mam nadzieję, że w tym roku deszcz w końcu spadnie, bo nikt nie chce pływać w “kałużach”!

Taibska lafuna- sadzawka!

Taibska lafuna- sadzawka!

Zbliżał się zachód słońca, wiec albo idziemy na szybką sesyjkę na wodzie, albo lecimy dalej. Zgadaliśmy się z Piotrem i poznaliśmy jego opinię o okolicy. Okazało się, że nie było w zasadzie żadnego zakwaterowania w bliskiej okolicy laguny( najbliżej około 5 km od miasta na bezdrożach). Nie byliśmy zachwyceni pomysłem wracania tą samą drogą do miasta widmo, znalezienia noclegu i powrotu na lagunę, która jakaś super wcale nie była. Musieliśmy wygenerować nowy plan i to szybko, zaraz będzie zmrok, a nikt nie chce jeździć po ciemku w Brazylii. W 10% ze względu na bezpieczeństwo (Keir uwielbia swoje żarty na temat “Banditos” i blokad drogowych dla gringo(turystów), natomiast przede wszystkim obawialiśmy się, że przez jakość dróg i wielkość dziur, w końcu coś odpadnie z naszego golfa. Ostatnia rzeczą, jaką chcielibyśmy doświadczyć, to zmienianie koła po ciemku, w towarzystwie wszystkich węży i innych nocołazów!

Na chwilę obecną, bez zakwaterowania, Piotr spadł nam z nieba. Nasz nowy znajomy z Beach buggy, okazało się ze od 10 lat prowadzi hotel w Paracuru, które było następnym celem na naszej liście. Jak na ironię! Niecałe pół godzinki stąd do przyjaznego hotelu. Piotr pojechał na skróty plażą (jedyne 10 minut) po szczegółowym wyjaśnieniu nam, jak dojechać do jego hotelu, my również odjechaliśmy zostawiając za sobą Taibę “czerwoną piekielną drogą”.

To naprawdę była by świetna zabawa jeżdżenia po tych bezdrożach, nie ma linii, nie ma krawężników, jeździ się zygzakiem starając się ominąć dziury i skały i wszelkiego rodzaju przeszkody, jakbyśmy mieli samochód 4×4. Trochę jak tor przeszkód w jakimś parku rozrywki!

Dojechaliśmy do Paracuru, niestety zajęło to trochę dłużej niż Piotr wspominał, co było po części spowodowane moim “ja i tak wiem najlepiej”. Zamiast trzymać się wskazówek, ja znalazłam skrót na mapie, ha! I zamiast dojechać do główniej, pięknej asfaltowej drogi, poprowadziłam Keir’a przez kolejne bezdroża (maksymalna prędkość 20km/h), ups. Na swoje usprawiedliwienie, mogę tylko powiedzieć, że na mapie wyglądały jak normalne  drogi asfaltowe (co powinnam już wiedzieć z poprzednich doświadczeń, że na pewno tak nie jest!)

Kite-Point wskazówka nr 3 Google mapy “kłamią”, wiec warto słuchać rad lokalnych znajomych.

Zameldowaliśmy się w hotelu Piotra “Vento Brazylii”. Niesamowicie zadowoleni z warunków jakie tu zastaliśmy. Przestronne pokoje, duży basen, recepcja z darmową kawą, TV, no i w końcu CIEPŁA WODA. Byliśmy w niebie !!

Plaża w Paracuru, tuż przy hotelu Piotra

Plaża w Paracuru, tuż przy hotelu Piotra

Następnego ranka, obudziliśmy się gotowi na kolejne poszukiwania. Piotr podpowiedział nam gdzie warto pojechać i, że w Paracuru mają specjalny mikro klimat, słońce świeci każdego dnia w roku, z wyjątkiem może 10 dni, super!

Mieliśmy dość leniwy poranek na basenie, spacer po mieście i zaplanowaliśmy iść na kite po południu (najlepszy czas w chwili obecnej, uwarunkowany przypływami i odpływami). Plaża w pobliżu hotelu (20 m) była bardziej dla klasycznych surferów, dla nas niestety wiatr tam wiał w złym kierunku-od brzegu. Na szczęście dla nas, mieliśmy Piotra, który wyjaśnił gdzie dokładnie mamy jechać na udaną sesję.

Fala...

Fala…

Quebra Mar, około 7 km od miasta, dobra asfaltowa nawierzchnia, otoczona wydmami z każdej strony. Na plaży przywitały nas piękne dziewicze widoki. Była tam tylko jedna duża restauracja, która okazała się bazą kiterów. Szkoła dla początkujących, zimne napoje, jedzenie, i parasolki, gdzie można było oglądać dość zaawansowanych kiterów. Żyć nie umierać! Samo miejsce było fantastyczne. W czasie odpływu, nawierzchnia wody jest płaską powierzchnią około 500 metrów szerokości i 800 metrów w głąb morza. W zasadzie otwarte morze, lecz ogrodzone podwodną podkową skalistej rafy, dzięki której to miejsce było tak unikalne.

Zjawiskowa "laguna" otwartego morza, Paracuru

Zjawiskowa “laguna” otwartego morza, Paracuru

To był jeden z największych naturalnych placów zabaw, jakie kiedykolwiek widzieliśmy! Spośród wszystkich 15 latawców w “zatoce” mieliśmy wspaniałą mieszankę fristylerów w butach i ridersów na “Twin tip” a także duża grupę na deskach typowo surfingowych, którzy jeździli na  2/3 metrowych falach załamujących się na oddalonej od brzegu rafie. Dla każdego coś dobrego.

Świetna sesja! Jednak znowu, razem z popołudniem pojawiało się więcej kiterów i w pewnej chwili wydawało nam się, że zaczynało się robić ciasno ( a to przecież po sezonie, ja nie mogłam wyobrazić sobie jak, by to wyglądało przy 50 do 80 latawcach na wodzie, co w sezonie podobno jest normalne, czysty chaos!) Również jak przychodzi przypływ, fale powoli zaczynają się powiększać na płaskiej części, razem z poziomem wody. Bariera, jaką tworzyła rafa zaczęła powili zanikać i powierzchnia do kitesurfingu stawała się coraz większa, a razem z nią również fale. Pod koniec popołudnia, było coraz mniej fristylowców i coraz więcej surferów na ich 9 metrowych latawcach. Wiec w gruncie rzeczy te zjawiskowe warunki (jak dla nas) trwają tylko przez kilka godzin w ciągu dnia. A miało być tak pięknie :P.

Morze czas zmienić deskę na surfingową …

Ludzie mówią, jeśli lubisz jazdę na fali, tak zwany “downwinder” od Taiba do Paracuru jest absolutnie najlepszy na tym wybrzeżu Brazylii, ze względu na wiele miejsc po drodze gdzie wiatr wieje od brzegu, dzięki czemu jest fantastyczny plac zabaw na fali przez około 20 km! Kite-Punkt będzie oceniał ten szlak na sto procent w przyszłym sezonie. Już nie mogę się doczekać!  🙂

Myślę, że można stwierdzić, że Paracuru nie jest to idealne miejsce dla początkujących kiterów, ze względu na fale i stanu morza, zwłaszcza w czasie przypływu, jednak w czasie odpływu, jestem pewna, że uczenie się na płaskiej wodzie, wewnątrz tej niewidzialnej rafy, będzie przyjemnością (oczywiście bez 80 latawców szalejących wokół ciebie!).

W sumie,  to Paracuru dostaje bardzo dobrą recenzję od Kite-Point. Niestety, nie ma pousad czy gruntu na sprzedaż na plaży Quebra Mar, więc jutro będziemy kontynuować nasze odkrywanie dalej na północ, prawdopodobnie do mało znanego miejsca zwanego Lagoinha!

Teraz idziemy na kolację z właścicielem naszego hotelu, Piotrem, do restauracji jego przyjaciela (również z Polski) w mieście Paracuru. Keir znając już dobrze naszą polska gościnność i zwyczaje był dość podekscytowany, aby zobaczyć, jak ten wieczór się zakończ z polskim składem w roli głównej!

Do jutra, Na zdrowie!

21 stycznia 2015: Cumbuco Laguna czy Kacza Sadzawka?

Po śniadaniu wymeldowaliśmy się i mieliśmy podjąć “poważną” decyzję, gdzie udać się dalej. Cały wieczór wczoraj debatowaliśmy o rożnych miejscowościach (przyjaznych dla ridersów), rożnych opcjach, najlepszych możliwych drogach do kolejnego celu itp. Jednak, skoro Happy Drinki się ‘lały”, do żadnego porozumienia nie doszliśmy!

Więc pierwszym przystankiem po pożegnaniu się z Kite Cabana była Cumbuco’wska laguna nr 1.”Tabuba Lagoon” znana jest jako oaza dla początkujących i średnio zaawansowanych kitesurferów. Kilka kilometrów pod wiatr od miasta Cumbuco, znajduje się tuż przy poboczu drogi, można złapać lokalny autobus za około 2 R$, lub mój ulubiony rodzaj transportu w Brazylii, nieco bardziej kosztowny, tak zwany Dune Buggy (mały pojazd dostosowany do jazdy po plaży i wydmach). Po oględzinach nowej miejscówki zdecydowaliśmy się nie pływać na tej lagunie, może jesteśmy trochę wybredni a w szczególności ja, bo mimo ze powierzchnia wody była płaska jak stół, to była również bardzo płytka (nie do końca bezpieczna, podobno pod koniec sezonu zawsze jest w niej mniej wody niż na początku, jako że po porze deszczowej zawsze się wypełnia). Zalew był bardzo mały i już przy 5 latawcach na wodzie wyglądał na zatłoczony…  Woda była brązowego koloru i przy brzegu było wiele kąpiących się dzieci, na które trzeba by było bardzo uważać pod czas jazdy. Wiec  zadowoliliśmy się kilkoma zdjęciami owej laguny, a następnie odjechaliśmy w poszukiwaniu sławnej “Caupe Lagoon” 

DSC_0007Dojechaliśmy! Laguna ta jest znana na całym świecie jako plac zabaw dla profesjonalistów. W sezonie możesz tu spotkać najsławniejszych kitesurferów trenujących najnowsze triki.

My jednak, słyszeliśmy mieszane opinie przed przybyciem. Niektóre były niesamowite, bardzo płaska nawierzchnia, super stały wiatr, wspaniałe miejsce. Inne były nieco gorsze, że tu pływają w większości bardzo samolubni zawodnicy, że laguna jest tylko dla PRO kiterów, którzy nie oglądają się na mniej doświadczonych ridersów i przede wszystkim, że jest bardzo tłocznie.

Niestety, możemy potwierdzić, że doświadczyliśmy owych samolubnych kietesurferów. Było tylko 10 latawców na lagunie, i to już wystarczyło żeby czuć się jakbyśmy utknęli w szczycie w korku. Wielu lekkomyślnych kiterów, próbujących (głównie nieudolnie) szalone triki, tak zwane unhooked, uderzając co chwile, z dużą prędkością latawcem, tuż przed moimi oczami (ME DONT LIKE IT!).

korki na wodzie... Laguna Caupi

korki na wodzie… Laguna Caupi

Nasze pierwsze wrażenie nie było zbyt pozytywne. Czuliśmy, że nie jest tu aż tak przyjazny klimat jak w poprzednio odwiedzonych przez nas miejscach. Prawie jakby każdy skupiał się tylko na siebie i trzeba walczyć o swoje miejsce na wodzie!

Jak dla nas, kitesurfing to bardzo przyjazny sport. Wszyscy się do siebie uśmiechają machając do siebie na wodzie, pomagają sobie wzajemnie, nawet jeśli się nie znają, takie przyjemne wibracje towarzyszyły nam wszędzie dotychczas. Uczucie tutaj było naprawdę nieprzyjemne, jak dla mnie “wyścig szczurów”, mega rywalizacja o miejsce i przestrzeń, których jak dla mnie nie było wystarczająco. Laguna przypomina skate park, bardzo korzystne warunki, płaska woda, wszyscy ridersi w butach i ćwiczą super trendy triki, które, jak na ten moment, są wysoko poza naszym poziomem umiejętności (krótko mówiąc: NIE TA LIGA :), choć muszę przyznać świetne miejsce do oglądania, z zimnym piwem w ręku!).

Z Cumbuco można tu dojechać po plaży w około 10 minut w Dune buggy. Albo przypłynąć z wiatrem przez otwarte morze na kite’cie, przejść 50 metrów w poprzek plaży i pływać na lagunie cały dzień. Nie brakuje opcji na złapanie podwózki z powrotem. To potencjalnie może być fajny dzień.

Dune buggy'sy generalnie brazylijskie taxi dla kitesurferów

Dune buggy’sy generalnie brazylijskie taxi dla kitesurferów

Skoro my mieliśmy samochód z wypożyczalni, musieliśmy wybrać tą najdłuższa drogę, aby się tu dostać. Zajęło to około 20 minut, dojechaliśmy, zaparkowaliśmy, dwie minuty spacerku pod wiatr, napompowaliśmy latawce i na wodę! (z dala od kilkudziesięciu pływaków po drugiej stronie laguny przy parkingu!) …

Po niespełna 40 minutach unikania “stłuczek”, odstępowania miejsca wymuszającym pierwszeństwo “kolegom” na wodzie, i kilku niecenzuralnych wyrazach wymamrotanych pod nosem, byliśmy już spakowani w aucie gotowi do drogi.

Jesteśmy pewni, że dla niektórych osób jest to naprawdę fajne miejsce, ale w tym dniu nie czuliśmy tego klimatu w ogóle! Przed wyjazdem zatrzymaliśmy się w restauracji z widokiem na lagunę (ładne widoki dobrych surferów trenujących najnowsze triki), idealne miejsce do podpatrzenia kilku ruchów czy kilku interesujących “wypadków” tak bardzo lepszych od nas kolegów!

Podsumowując Cumbuco, to trzeba przyznać, że jest to przyjemne miejsce na odpoczynek, wiele się dzieje, sporo małych sklepów ze sprzętem i suwenirami, mnóstwo barów i restauracje. Jednak warunki kitesurfingu z pewnością nie są tak wspaniałe, żebyśmy mogli powiedzieć z ręką na sercu, że warto przelecieć pół świata dla tego tak wysławionego miejsca. Woda nie było taka niebieska jak w innych odwiedzonych przez nas lagunach, wiatr nie jest tak silny jak byśmy się spodziewali, a laguny mimo płaskiej nawierzchni, dla nas były niestety rozczarowaniem!

DSC_0193

Być może zostaliśmy lekko rozpieszczeni przez 6 tygodni w Ilha do Guajiru, to niesamowite miejsce na przestronnej, miłej i przyjaznej, płaskiej, kitesurfingowej lagunie 🙂

Cumbuco pewnością będzie na trasie wycieczek dla naszych gości w przyszłym sezonie, ale tylko na noc lub dwie … Następny przystanek Taiba, aby porównać warunki na morzu i lagunie, które tam się znajdują. Jest to kolejna polecana i popularna miejscowość 40 km dalej na północ. Dzień 3 naszej wyprawy w poszukiwaniu idealnego miejsca dla naszego przyszłościowego Kite-Point. Chcemy mieć połączenie fal dla amatorów desek surfingowych i płaskiej nawierzchni dla fristajlerów. Więc w zasadzie raj! 😛

Ciekawe czy Kite-Point będzie w stanie odnaleźć swoje wymarzone miejsce…

Miłego Dnia!

20 i 21 stycznia 2015: Good Times Na Plaży w Cumbuco

Tags

, , ,

Nasz dzisiejszy budzik to stado gęsi gdaczące od wczesnych godzin porannych (u sąsiadów). Na pewno lepszy alarm niż szczekający całą noc pies! Świetne śniadanie w The Kite Cabana oferuje różne rodzaje chleba, 4 różne  świeże soki, sałatki owocowe, jajka i zwykłe kanapki z szynką i serem czy też tosty. Idealne paliwa dla ridersów przed całym dniem na słońcu!

Zgodziliśmy się podążać za naszymi nowymi brazylijskimi kolegami samochodem do pobliskiej plaży, gdzie zaparkowaliśmy na “parkingu” baru o nazwie “The Lounge”, który miał być naszą kite bazą na dzisiaj. Miły klimat, smaczne przekąski, OGROMNY pitbull typu argentyńskiego, który był bardzo przyjazny lecz właściciel poinformował nas, że te psy są wykorzystywane do zabijania pum w Argentynie! Słodziak 🙂

Atmosfera na plaży była rzeczywiście bardzo fajna (jak na wtorek haha), widzieliśmy kilka ciekawych/dziwnych  osłów przebranych na przykład za Świętego Mikołaja, czy pomalowanych jak zebry i gepardy, dających ludziom przejażdżki na plaży. (Jednak czuliśmy, że to trochę okrutne!) Było kilku bardzo dobrych kiterów (choć byliśmy tylko na plaży Cumbuco otwartego morza, będziemy jutro na lagunach, które podobno są rajem dla proridersów), nasi brazylijscy koledzy mieli super przenośny system dźwiękowy ze sobą, więc byliśmy w stanie relaksować się przy ulubionych hitach, w okresach pomiędzy sesjami na wodzie.

Plaża w Cumbuco, i gepardowy osiołek :0

Plaża w Cumbuco, i gepardowy osiołek :0

Co do warunków do pływania to, na pewno 5 węzłów mniej wiatru tutaj niż dalej na północ, nie mniej jednak nie “brak wiatru” scenariusz, jaki przedstawili nam w innych miejscach kiedy pytaliśmy o Cumbuco … Dobra pogoda na 9m, ja uparcie jednak napompowałam moją ulubioną szóstkę, niestety wiatru nie było wystarczająco dla przyzwoitych ruchów / skoków… Warunki dość dobre duże “podjazdy” i fale jeśli ktoś lubi, jednak my nie specjalnie! Gustujemy w bardziej “płaskiej” nawierzchni, i jeśli mielibyśmy wybierać miejsce na wakacje na kite, to na pewno nie faliste otwarte morze.

Keir walczy z żywiołem...

Keir walczy z żywiołem…

Wieczorem, po raz kolejny, delektowaliśmy się kuchnia naszych brazylijskich kolegów Churrasca BBQ – picainha z grilla. umowa była prosta, my kupujemy “napoje” oni gotują, jak dla mnie BOMBA!. Keir i ja bacznie przyglądaliśmy się metodą przyrządzania lokalnej wołowiny i nie możemy się doczekać kiedy będziemy mogli uraczyć naszych przyszłościowych gości Kite- Point świeżą picainha z grilla. 🙂 Chłopaki byli bardzo zainteresowani Kite-Point i wszystko dali nam “Lajki” na Facebooku i okazali pełne wsparcie. Nawet udało nam się zwerbować bardzo utalentowanego ridersa Kite-Point, będziemy pisać o nim w późniejszych wpisach! Ja serwowałam wszystkim mój nowo odkryty i zarazem ulubiony koktajl “happy drink”, który jest mieszaniną miąższu marakui, fanty, cukru no i oczywiście starej dobrej wódki… Niesamowita noc i wszyscy byliśmy w łóżku o 22:30 pm po całym dniu na wodzie…

Plan na jutro to,po śniadaniu to “sprawdzić” latawce na sławnych lagunach Cumbuco. I przejazd do nowej miejscowości, gdzie? jeszcze nie wiemy! Mam nadzieję, że się uda, zobaczymy.

Boa Noite!

19 stycznia 2015: Gry i zabawy w Fortalezie

Więc… absolutnie cofamy wszystkie pozytywne aspekty o naszej pousadzie, które opisywaliśmy wczoraj. Obok nas całą noc szczekał pies, poważnie całą! Mieliśmy nadzieje że w końcu mu się znudzi albo zachrypnie, cokolwiek! Jednak jak mówią nadzieja matką głupich i w tym przypadku to się potwierdziło. Wymeldowaliśmy się o 7 rano, bez śniadania i pojechaliśmy zwiedzać! 30 km na południe od Fortalezy znajdowała się mała wioska, Prainha. Na bardzo lokalnej małej plaży, z małymi falami i milionem Cabanas/restauracji…O tej porze jeszcze nie wiele się działo, lecz my skutecznie zabiliśmy trochę czasu przed otwarciem parku wodnego o 11stej…

Widok z kolejki do Kapsuły

Widok z kolejki do Kapsuły

Teraz… DO PARKU!  Największy w Ameryce Południowej… To był całkiem fajny dzień. Drogie wejściówki 180 R$ za osobę dorosłą na cały dzień, ale Keir i ja wybraliśmy się na liczne zjeżdżalnie i przejażdżki, jedną, który była szczególnie interesująca, co by nie powiedzieć przerażająca: “kapsuła”. Pomijając pól godzinną kolejkę, jak już dotarliśmy do celu, było to niesamowite uczucie. Wchodzi się do kapsuły, po czym zamykają cię w tubie (podobnej do stojącego solarium) i czeka się aż do 15stu sekund, gdy podłoga po prostu spada z pod stóp i wtedy lecisz pionowo w dół przez jakieś 20 metrów i zastanawiasz się kiedy w końcu wylądujesz i jak bardzo to będzie bolało 🙂 A kiedy ładujesz w tubie, co prawda z wielkim hukiem lecz gładko i bez boleśnie podążając z dużą prędkością do końca zjeżdżalni, biegniesz szybko aby prosto ustawić się znowu w tej samej dluuugiej kolejce. Zajebiste!!!!

Kapsuła!!! Moja ulubiona :)

Kapsuła!!! Moja ulubiona 🙂

To był dobry dzień wolny od kitesurfingu (jeśli jest to w ogóle możliwe) i gorąco polecam. Jedna końcowa uwaga do dodania na temat Beach Park jest to, że trzeba mieć bardzo wysoką tolerancję na oglądanie wszędzie gdzie nie spojrzysz “prawie nagości”. Brazylijki nie przejmują się zbytnio tuszą w doborze bikini. Stringi były wszędzie!! Im większa pani, tym często mniejsze stringi. No cóż, zostawię resztę opisu dla Waszej wyobraźni, ale wbrew stereotypu Brazylijki wcale nie są szczupłe i tak piękne jak sobie wszyscy wyobrażają, a przynajmniej nie w tej części Brazylii, którą my zwiedzamy!

Na tubach Beach Park Fortaleza

Na tubach Beach Park Fortaleza

Następnie wyruszyliśmy w naszym nowo wypożyczonym, błyszczącym, czyściutkim golfem (brazylijski VW Golf, bez wspomagania kierownicy, bez elektrycznych szyb czy lusterek i co najważniejsze nie ma A / C !! REALLY??!! nie wiedziałam ze w ogóle jeszcze gdziekolwiek na świecie wypuszczają takie “golasy” – 2013 rok produkcji!!) do Cumbuco… Keir prowadzi ja skupiona czytam mapy google, które bez problemu doprowadziły nas i dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Szybko znaleźliśmy bardzo ładną Pousadę, 10 metrów od plaży, o nazwie “Kite Cabana”. Musimy powiedzieć, że to fantastyczne miejsce, nie ma baru lub restauracji (choć właściciel, Alex ma wielkie plany w przyszłym roku na otwarcie na plaży obok pousady fajnego baru i bardzo “trendi” dedykowanego kitesurferom Baru/ restauracji), ale pokoje są super i wielki grill do publicznego użytku! Duży telewizor, A / C, bardzo czysty i nasz własny balkon. Naszym ulubionym aspektem są tu drewniane meble, półki, szafki nocne, itp, które sprawiają, że naprawdę można poczuć się jak byśmy żyli na brazylijskiej  plaży w lokalnej pousadzie.

Atmosfera  tego miejsca sprawiła że chcieliśmy zostać dłużej niż tylko 2 noce, ale to dopiero początek naszej wyprawy i mamy przed sobą wiele nowych miejsc do odkrycia! ​​Wybraliśmy się wiec na kolację do centrum Cumbuco. Po nie długich poszukiwaniach znaleźliśmy uroczą restaurację, w bocznej uliczce o nazwie Armadillo. Pyszne jedzonko i z powrotem  do Kite Cabana, gdzie poznaliśmy naszych sąsiadów brazylijskich kiterów z Sao Paolo, którzy robili na grillu fantastyczną Picainha ( specjalna partia i uwielbiana lokalnie wołowiny). Mimo że mieliśmy pełne brzuchy po kolacji, brazylijska gościnność nie mogła zostać urażona, wiec musieliśmy chociaż spróbować kawałek picainhi, i nie ukrywam była to  chyba najlepsza jaką do tej pory jadłam w Brazylii.  Marynowana TYLKO w soli morskiej minutę przed wrzuceniem na grilla. Mniam! 🙂 Plan na jutrzejszą kolację gotowy!

Już nie możemy się doczekać na sesję na otwartym morzu w sławnym Cumbuco jutro rano, mimo że siła wiatru tu jest trochę słabsza niż w naszej dotychczasowej lokalizacji( same 12stki na wodzie). Jurto na blogu oficjalna opinia Kite-Point na temat Cumbuco i warunków do jazdy.

Dobranoc!

17 Stycznia 2015! Początek wspaniałej przygody!

Więc jesteśmy, Keir i ja po 6-ścio tygodniowym wyścigu, prowadzenia i zarządzania naszą ‘własną’ pousadą (Pousada to brazylijska nazwa pensjonatu), w samym środku brazylijskiego wietrznego wybrzeża, a dokładniej w małej wiosce rybackiej Ilha do Guajiru. Ze słabą znajomością portugalskiego i ogromnym apetytem na pływanie, nie był to łatwy lecz na pewno bardzo edukujący wyścig. Do tej pory przeżyliśmy niesamowite doświadczenie, ale skoro sezon zbliża się do końca i rezerwacje przestały przychodzić, to w końcu nadszedł czas na naszą zasłużoną i długo wyczekiwaną wycieczkę. W tym blogu będziemy opisywać wszystkie odwiedzone przez nas miejscowości, z Fortalezy aż do Barra Grande. Ponad 500 km wybrzeża ze szczegółowym sprawozdaniem, jak taka wyprawa przez wybrzeże północno-wschodniej Brazylii wygląda naprawdę! Bez marketingu, bez reklam, zaledwie dwoje rzetelnych kitesurferów jedzie na wyprawę i próbuje znaleźć idealne miejsce na przyszłościowy Kite-Point, który będzie tam, gdzie chcemy wybudować naszą pousadę potencjalnie tak szybko, kiedy tylko nowy sezon się rozpocznie (październik) …

Plan naszego wyjazdu z powrotem do Fortaleza z Ilha do Guajiru było trochę niesforny szczerze mówiąc, aby nie nazwać go nieudolnym! Mianowicie sprawdzając jedynie czas odjazdu autobusu (nie słuchając rad znajomych aby zabukować bilet dzień wcześniej, bo przecież jest po sezonie i Kasia i Keir wiedzą lepiej), przyjechaliśmy zrelaksowani do miasta (5 km od Ilha) tuż przed odjazdem chcąc kupić bilet i odjechać. Niestety (częściowo ze względu na poprzedniej nocy caipirinhas) przyjechaliśmy późno na dworzec autobusowy, a autobus był przepełniony i oczywiście nie było już nawet miejsc stojących.! Oznaczało to czekanie w mieście na następny autobus kolejne 6 godzin.

Lekcja Pierwsza! Kite-Punkt wskazówka nr 1: Zarezerwuj autobusy dzień przed wyjazdem, nawet po sezonie! Nie pij zbyt wiele Caipis “dzień przed odjazdem!

Nadeszła 16:30, a my w końcu byliśmy w autobusie, z Itaremy aż do Fortalezy. Zabrali nasz sprzęt (30 kg) za niespodziewana dopłatą 10 R$ do 28 R$ ceny biletu od osoby. Śmieszne pieniądze w porównaniu do najtańszej rdzawej taksówki, która nie weźmie cię za mniej niż 300 R$ w prywatnym samochodzie. Autobus, Fretcar był bardzo wygodny, a oprócz lekko trąconych, patrząc łagodnym okiem, bardzo głośno i dość niesfornie zachowujących się 6-ścio palczastych rybaków, na miejscach stojących tuż przy naszych fotelach, mieliśmy dość płynną jazdę.

Wcześniej tego samego dnia podczas oczekiwania na dworcu autobusowym i zalogowaniu się do Internetu, próbowaliśmy zorganizować nasze zakwaterowanie, używając booking.com. Szybko okazało się, że na sobotni wieczór, znalezienie czegoś tańszego niż 150 R$ za noc graniczy z cudem. Po długich poszukiwaniach w końcu znalazłam jeden pensjonat, wiec długo nie myśląc szybko zarezerwowaliśmy go z przypływu euforii, że znaleźliśmy naprawdę “tanie” miejsce w mieście. Teraz, po przybyciu do dworca autobusowego wskoczyliśmy do taksówki. 85 R$ później i 40 minut jazdy taksówką dotarliśmy do naszego pensjonatu około godziny dwudziestej trzeciej, zmęczeni, zrzędliwi i zdezorientowani.

Kite-point wskazówka podróży nr 2: Zaplanuj, aby dojechać do następnego celu przed zmrokiem, ponieważ daje dużo lepsze poczucie, gdzie jesteś. I sprawdź lokalizację przed kliknięciem potwierdź rezerwację! W refleksji, myślę, że moglibyśmy po prostu wskoczyć do taksówki i poprosić, o zabranie nas do pobliskiego taniego pensjonatu w Fortalezie. To pewnie byłoby o wiele tańsze i wygodniejsze rozwiązanie. Alternatywnie, co większość kiterów robi, to po prostu zostają w swoim hotelu aż do ostatniego dnia, a następnie zamawiają drogą taksówkę prosto na lotnisko, aby być z powrotem w biurze w poniedziałek, bez stresu i nieprzyjemnych sytuacji.

Nasz nocleg w Fortalezie nieco bardziej “na uboczu”, niż oczekiwaliśmy, okazał się jak najbardziej trafnym wyborem. Wszystkie złe myśli jakie towarzyszyły nam poprzedniej nocy szybko zniknęły rano. Dzielnica o nazwie Porto das Dunas, wyglądająca jak “Bel-Air” Fortalezy, gdzie zamożni fortalezyjczycy przyjeżdżają na wypad na plażę. Poczucie bezpieczeństwa i ogólnie dobrej organizacji, na pięknej plaży z bardzo błękitną, falistą i pełną kitesurferów wodą, było na pewno miłą niespodzianką, gdyż Fortaleza znana jest z dość natarczywych plażowych sprzedawców i nie do końca bezpiecznych okolic. Byliśmy jedynie 20 km od centrum, cisza, spokój i nie wspominając, że 5 minut spacerkiem od naszego noclegu znajduje się największy Aqua Park Ameryki Południowej, który i tak planowaliśmy odwiedzić. Dlatego też okazało się, że nasz przypadkowy wybór taniej pousady był jak najbardziej trafny.

Porto das Dunas Fortaleza

Porto das Dunas Fortaleza

Jutro jedziemy poszaleć na zjeżdżalniach parku, jak również odwiedzić okoliczną wioskę rybacką o nazwie Prainha i ocenić warunki i fale, więc bądźcie gotowi na nowe sprawozdanie. Teraz siedzimy sobie przy basenie w pousadzie, z lampką “najlepszego” Brazylijskiego białego wina i debatujemy jak bardzo produktywny był nasz dzień.

Road trip czas zacząć

Road trip czas zacząć

Samochód został wynajęty z małej firmy za tylko 60 R$ dziennie, na jutro mamy szczegółowy plan (jak nigdy) i słuchamy dzwonienia z kościoła w niedzielną noc, które zagłusza naszą relaksującą jamsesion! Życie w Brazylii jest wspaniałe, a my nie możemy się doczekać następnych 2 tygodni.