Wczorajszy dzień okazał się … 3 sesje, w 3 różnych miejscach w ciągu jednego dnia, nie zakopaliśmy się zbytnio w piachu i kluczyki mamy! Nie najgorzej, prawda?!
Najprostszym rozwiązaniem była by sesja na plaży w Icaraizinho, która tworzy zatokę w kształcie litery C i można pływać na każdym z jej końców. My jednak, nie bardzo lubimy iść na łatwiznę i po rozmowie z sąsiadami, zdecydowaliśmy się na kolejną małą “misję” – odnaleźć poleconą prze nich, miejscówkę z płaską taflą wody, gdzieś z wiatrem w dół (około 8 km na południe).
Po bardzo trzęsącej drodze przez wieś i tylko jednym wypychaniu klekota z piachu, dotarliśmy do następnej zatoki. Po kilku okrążeniach w górę i w dół po plaży, zdecydowaliśmy się rozłożyć w możliwie najbardziej osłoniętym (od wiatru) miejscu. Powodem naszego niefortunnego wyboru były rafy i sztuczne hodowle ryb z paskudnie wyglądającymi, drewnianymi kijami wystającymi z wody, ogradzającymi te farmy kto wie od czego. Więc zdecydowaliśmy się wystartować na stosunkowo płaskiej nawierzchni z dala od tych przeszkód (i z nadzieją, że rafa powstrzyma fale).
Jedynym minusem naszego nowego kawałka plaży było to, że kierunek wiatru był lekko od brzegu, co oznacza, że startowanie i lądowanie, a nawet pływanie przez pierwszych 50 metrów od brzegu było trochę… niestabilne, i porywiste!
Ja od początku miałam muchy w nosie co do tej lokalizacji (co było powodem krążenia po tej zatoce), ale chłopaki (Keir & Sean) uparcie chcieli tu pływać. Więc ja zostałam, a oni mieli testować warunki. 15 minut nie minęło i byli z powrotem! Ha! Wiatr był silny, bardzo silny, fale były małe ale upierdliwie częste i musieli naprawdę mieć na uwadze farmy ryb, bo było by po kite’ach, więc to nie była to najlepsza miejscówka na świecie! Szkoda bardzo, bo jak nam powiedziano było to miejsce, gdzie się pływa w Icaraizinho. Prawdopodobnie różnicę robią przypływy i my pewnie w złym czasie trafiliśmy na tą plaże, miejsce byłoby dużo lepsze przy odpływie, ale biorąc pod uwagę kierunek wiatru “offshore”, nie byliśmy naprawdę zbyt zachwyceni tą lokalizacją aby czekać!
Wskoczyliśmy do klekota (ja musiałam się gryźć w język, aby nie powiedzieć “a nie mówiłam) i po szybkiej konsultacji z google maps, zauważyliśmy kilka zatok dalej z wiatrem ,duże ujście rzeki. Jako, że przypływ był wciąż dość wysoki, musieliśmy udać się z powrotem do wioski i przez kolejne bezdroża, aż w końcu dotarliśmy z powrotem na plażę, która okazała się jedynym dojazdem do ujścia rzeki! Teraz odpływ zabierał wodę niżej i niżej, można było zobaczyć, dość faliste i wyboiste połączenie wody słodkiej i słonej. My wiemy z naszego czasu w Ilha do Guajiru, że “wejście” rzeki / laguny do morza, jest zawsze takie, ale trochę wewnątrz szczeliny, będzie tak płasko jak tylko jest możliwe.
To miejsce nie było podobne jak ujście laguny w Ilha! Jednak było tak zjawiskowe, że czuliśmy się jak w programie przyrodniczym! Byliśmy jedyną oznaką cywilizacji, tak daleko jak oczy niosą 🙂 Zaledwie namorzyny, ptaki, wiatrem czesany, ruchomy piasek i MY. Było zajebiście! Czuliśmy się euforycznie, moje muchy w nosie zniknęły bez śladu i po kilku wiwatach i okrzykach radości, zaczęliśmy rozkładać kite’y.
Co do kitesurfingu… nie pływaliśmy w tak niesamowitym miejscu od Lagoinha i downwinder w Ilha. Woda była tak płaska, że bardziej być nie mogła a wiatr jak halny! Chłopaki na 9tkach i ja na mojej ukochanej 6stce (na pełynm depower). Po 20 minutach Sean i Keir spłynęli, bo zrobiło się odrobinę zbyt wietrznie i porostu wyrywało ich z wody na pełnym depower! Bosko!
Sean, był bardzo szczęśliwy ze spaceru w samej naturze i po prostu wyparował gonić kraby i ptaki, czy coś? Ja i Keir zostaliśmy na wodzie, dzieląc moją 6stkę, ze słońcem chylącym się do zachodu, pływaliśmy najszybciej niż kiedykolwiek życiu. To był raj!
17 godzina, zdecydowaliśmy się spakować i wrócić na główną plażę w Icaraizinho na ostatnią sesję przy złoto-czerwony zachodzie słońca. Oczywiście nie tak cudowną jak nasza tajemnicza, nowo odkryta, rajska rzeka. Jednak przyjemne latanie w czasie odpływu, co oznacza, że wiatr nie było tak porywisty.
Wieczorem udaliśmy się do lokalnej restauracji na “all you ca eat” Churrasco BBQ w formie bufetu. Mega wyżerka, napchaliśmy się jak prosiaczki czyli zatankowaliśmy paliwa na następne dni kitingu. Picainha nie była taka pyszna jaką delektowaliśmy się w Cumbuco, ale było smaczne i dużo, a Keir po raz pierwszy spróbował kurzych serc z grilla, których ja nawet nie widziałam wcześniej w takiej postaci i były naprawdę przepyszne:).
Przed kolacją, wpadliśmy na naszych francuskich przyjaciół, którzy właśnie przybyli do Icaraizinho i spacerowali po plaży przy zachodzie słońca, więc fajnie było ich zobaczyć i dowiedzieć się, jak wyglądało zakończenie sezonu w Ilha. Dowiedzieliśmy się, że nadal mają turystów, co jest bardzo pozytywną rzeczą! Plotki głosiły, że w styczniu wiatr naprawdę zaczyna przygasać w tej części Brazylii, ale z tego co wszyscy widzieliśmy, styczeń był tak samo wietrzny co grudzień i inne wietrzne miesiące sezonu.
Wietrznie sezon w Brazylii naprawdę jest najdłuższy na świecie, rozpoczyna się już w czerwcu i trwa aż do lutego. Celem właścicieli hoteli tutaj jest przyciągnięcie turystów podczas europejskiego lata. Obecnie “sezon” tak naprawdę rozpocznie się w zasadzie od października i kończy się w grudniu.
To tylko 3 miesiące. Zastanawiam się, w ciągu najbliższych kilku lat, z coraz tańszym transportem, większym numerem lotów bezpośrednich do Fortalezy i lepszym marketingiem tego kitsurfingowego wybrzeża, czy doświadczymy okres 6 miesięcznego sezonu?
Jeśli tak się stanie, Kite-Point w Brazylii byłby absolutną koniecznością. Dla inwestycji wymaganych na zakup nieruchomości tutaj i licząc się z tym, że Brazylia nie jest już tanim krajem, którym kiedyś była, czujemy, że na trzy miesiące sezonu, do prowadzenia udanego biznesu, musisz mieć alternatywne źródło dochodów dla pozostałych miesiącach poza sezonem. Marzeniem byłaby oczywiście inna lokalizacja Kite-Point na Karaibach, od stycznia do maja, w czasie tam sezonu, a następnie z powrotem do Brazylii, aby przygotować się do sezonu w czerwcu / lipcu. Ehhh… tak się jakoś rozmarzyłam… W międzyczasie będziemy jeździć, zwiedzać, pływać, a przede wszystkim szukać idealnego miejsca i budować naszą markę.
Teraz jednak mamy zamiar pisać blog i dowiedzieć się, gdzie Kite-Point będzie kierował dalej: W cieplejszym klimacie z Karaibów, lub dalej na północ do Kanady, aby spróbować naszych sił w snow-kiting?!
Życie jest dobre, a świat jest rzeczywiście wielką zagadką, jednak wezwanie do znalezienia domu, bazy, jest powoli coraz głośniejsze i głośniejsze.
Até logo…